Od autorki: Przyznaję się, prolog nie wyszedł najciekawiej mam jednak nadzieję, że kogoś to zaciekawi.
Nareszcie się doczekałam, moje pięć minut, moja chwila sławy, tak to mój czas! Tak długo wyczekiwane zdarzenie miało zaraz nastąpić. Na razie cichutko siedziałam pod osłoną mroku panującą za kurtyną wielkiej sceny, w myślach planując widowiskowe wejście. Tak, już mnie wywołują z za kulis, tak, to już ta chwila! Skąpana w jasnych światłach reflektorów i fleszy z wdziękiem i gracją wśród okrzyków rozentuzjazmowanego tłumu brnęłam na środek sceny. Z szerokim uśmiechem na twarzy i oczach już we łzach ze wzruszenia wysłuchiwałam z nieopisaną radością jak publika skanduje moje imię! Słyszałam tylko głośne: Melisa! Melisa! Melisa!..
- Melisa! Melisa! Wstawaj w tej chwil, już jest późno! - wrzeszczała na pobudkę moja siostra, przeze mnie częściej przedstawiana jako rozwrzeszczany bachor, diabeł, którego nawet w piekle nie chcieli, krzyżówka irytacji i zła w czystej postaci. Mam tych ksywek dużo więcej, ale po tak brutalny zderzeniu z rzeczywistością jakim było gwałtowne przebudzenie z pięknego snu mój umysł nie był w stanie normalnie funkcjonować. Nie odrywając głowy od poduszki swoimi zaspanymi ślepiami wbiłam wzrok w owo nadpobudliwe stworzenie, noszące imię Mandy. – To wstajesz, czy mam iść po mamę? - dodała po chwili swoim do zrzygania słodziusim głosikiem. Jak by tego było mało zamiast stać jak normalny człowiek kręciła się na prawo i lewo aż to kręcenie zamieniło się w taniec ,któremu zaczęła towarzyszyć jakaś piosenka z serialu. Mama napomknęła kiedyś, że rewelacyjnie to robi, i powinna ćwiczyć tak by w późniejszych czasach zostać sławną piosenkarką i tancerką, choć moim zdaniem wychodzi jej to fatalnie.
– Dobrze wiesz, jak denerwują mnie te twoje pląsy i śpiew, o ile w ogóle można to nazwać śpiewem, więc doprowadź się do porządku, a poza tym lepiej się nie wtrącaj w nie swoje sprawy i nie martw się o moją pobudkę. Nie wstaję póki mój budzik nie zadzwoni.- wysyczałam przez zęby z dużą dozą złości i gniewu. Mandy zmierzyła mnie surowym spojrzeniem, ale w końcu zakończyła swój teatrzyk i po chwili uśmiechnęła się od ucha do ucha po czym rzekła rozbawionym głosem:
- Naiwna siostrunio... Twój budzik dzwonił dobre pół godziny temu. –proszę, oto jeden z licznych dowodów na potwierdzenie faktu, że określenia jakich użyłam do jej opisu nie wzięły się powietrza. Na wierzchu urocza i niewinna ale po bliższym poznaniu trudno nie zauważyć, że to dziecko szatana. W sumie to coś w tym jest, w końcu to dziecko Petera, prawdziwego diabła, który spotykał się z moją matką w tym samym czasie gdy ta była mężatką, to właśnie przez dziecko jako dowód zdrady tatko dowiedział się o wszystkim i się z nią rozstał. Peter oczywiście też uciekł nawieść o ciąży. Teraz mieszkam z dzieciakiem, mamą i jej nowym chłoptasiem, którego nie dawno sobie sprowadziła do domu. Ciągle to robi, utrzymuje nas ze sporych alimentów i pieniędzy po martwej ciotce, więc nie musi pracować by żyć w naprawdę w przyzwoitych warunkach, ma więc sporo czasu na łażenie po mieście i poznawanie nowych kolesi. Wracając do owego, felernego poranka, gdy tylko sprawdziłam godzinę w telefonie zerwałam się z łóżka, chwyciłam pierwsze lepsze, czyste ciuchy walające się po podłodze które dostały się do moich rąk, poczym w trybie natychmiastowym zaczęłam się ubierać. Włosy przeczesałam na szybko tak żeby z pomiędzy mojego buszu na głowie wystawał mi choćby fragment twarzy, wzięłam miętówkę z kieszeni ,bo to prawie jak mycie zębów i wbiegłam w pośpiechu do kuchni żeby porwać na szybko jakieś jabłko albo forsę na jedzenie. Ale kiedy tylko tam weszłam (przez brak drzwi, w kuchni mam bezpośredni wgląd na salon) zauważyłam, że coś jest nie tak. Mama, która zazwyczaj budzi się koło godziny dwunastej, dziś była na nogach już przed ósmą. Siedziała przy drewnianym stole i wraz z Mandy pałaszowała wielki stos gorących naleśników z syropem klonowym. Do tego jej pierwszą czynnością jaką wykonywała po przebudzeniu (odkąd poznała tego jej chłoptasia, Teda) było robienie czegoś z włosami, nakładanie na twarz tonę tapety i ubieranie się w seksowne łaszki. To wszystko robiła po to by jak najdłużej zachować przy sobie faceta. Dziś jednak siedziała w salonie w przybrudzonych kapciach i starym szlafroku. Nie miała na sobie ani grama makijażu, choć ona maluje się nawet do snu, a jej włosy wyglądem przypominały opuszczone, ptasie gniazdo. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że z mieszkania zniknęły rzeczy Teda. Już wiedziałam o co chodzi, rozstali się…
-Cześć kotuś! –zawołała dziwnie wesołym głosem mama, uśmiechając się od ucha do ucha. Wstała, odsunęła dla mnie krzesło i nałożyła mi sporą porcję naleśników. –Wolisz z syropem, czy bez? –Spytała z wciąż przyklejonym uśmiechem do twarzy, i nie czekając na odpowiedź polała mi nim śniadanie. Zignorowałam jej pytanie bo wydawało mi się absurdalne i dodałam trochę zdezorientowana:
-Przypominam ci, że mam dzisiaj szkołę. A poza tym zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jestem głupia? Dobrze wiem, że cię rzucił. Nie musisz udawać szczęśliwej. – Powiedziałam to arogancko, bezczelnie i generalnie nie miałam powodu żeby tak na nią naskakiwać, tak wiem, mówiłam to co mi ślina na język przyniosła, nie koniecznie myśląc co robię.
–Po pierwsze… -zaczęła ewidentnie podirytowana. Mój komentarz wyprowadził ją z równowagi i zamiast wielkiego uśmiechu jaki widniał wcześniej na jej buźce, na twarzy miała wypisane zamieszanie w postaci charakterystycznego grymasu, które nieumiejętnie starała się ukryć.
…-to nie on ze mną zerwał, to była wspólna decyzja.- Z hasła „wspólna decyzja” wywnioskowałam tylko tyle, że to na pewno Ted z nią zerwał, a mama się tego wstydzi. Wiedziałam to dobrze ponieważ moja matka taka już jest, nigdy nie mówi prawdy. Często kłamie w kwestii mało istotnych spraw, jak i tych ważniejszych. Do dziś pamiętam sytuację w, której patrzyła się tacie prosto w oczy i bez żadnego zwątpienia, czy zawahania w głosie niczym prawdziwy polityk, powiedziała mu, że go nigdy nie zdradziła. Pamiętam, że wtedy jej wierzyłam, dziś jednak mało w czym potrafię jej zaufać. Właśnie przez to zdarzenie dowiedziałam się o mojej mamie bardzo istotnej rzeczy, dowiedziałam się, że jej wypowiedzi trzeba najpierw rozszyfrowywać. Po latach, z pełną satysfakcją mogę powiedzieć, że nauczyłam się tej trudnej sztuki.
– Po drugie… -ciągnęła dalej, jakby zanosiło się na dłuższy wykład. Chyba zapomniała, że trochę mi się spieszy. – … dzisiaj nie idziesz do szkoły. Napisałam ci już usprawiedliwienie, swoją drogą leży na stole, ale wracając do tematu, dziś spędzimy razem czas. Ty, ja i Mandy. Zaplanowałam już cały dzień, ale właśnie, Mandy, słonko, miałaś jej przekazać…- Zacisnęłam doń w pięść, uniosłam jedną brew i czułam jak robię się czerwona. To moje standardowe zachowanie kiedy jestem naprawdę wściekła. Normalnie w takich sytuacjach zaczynam się jeszcze wydzierać, bo ja do tych opanowanych nie należę, ale tu chodziło o Mandy! To oczko w głowie mamy, wrzaski i przekonywanie jej, że to podstępna żmija nigdy nic nie dawały, i nigdy nic nie dadzą. Pogodziłam się z tym, choć czasem wbrew temu, że wiem ,że to strata czasu i energii, zdarzają się awantury z jej powodu. Jednak dziś starałam sobie tego oszczędzić. Czemu? Ponieważ wiedziałam, że tak naprawdę matka jest załamana. Choć stara się grać twardą i obojętną, ja wiem, że w środku płakała niczym mała dziewczynka, której odebrało się lizaka. W sumie, to jej współczuję. Ona po prostu nie ma szczęścia do facetów, zawsze podejmuje te najgorsze z możliwych decyzji. Stałam więc tylko, jak ostatnia idiotka, próbując się opanować i uniknąć wybuchu tej destruktywnej energii siedzącej we mnie. Kiedy poczułam się lepiej, zajęłam miejsce przy stole i zaczęłam jeść wysłuchując tandetnych tłumaczeń „siostrzyczki”. Mandy opowiadała jak to jest jej przykro i że zapomniała mi tego przekazać, przepraszała, robiła maślane oczy, aż w końcu zrobiła to co zazwyczaj robi w takich sytuacjach- teatralny płacz. Ten mały diabeł wyćwiczył to do perfekcji. W chwilach zagrożenia, kiedy czuje, że może napytać sobie biedy, wybucha płaczem robiąc z siebie ofiarę, tak by wszyscy jej współczuli. Na ogół ludzie się na to nabierają , a moja mama zawsze. Jednak ja znałam ja zbyt dobrze. Kiedy tylko skończyła się nad sobą użalać zapadła niezręczna cisza. Oczywiście w mojej głowie plątało się setki pytań np. Czemu się rozstali? Po co nas zwolniła ze szkoły? Gdzie idziemy? Jak ona to wszystko przeżywa? Zachowałam je jednak dla siebie. Widziałam w jakim mama jest stanie i wolałam siedzieć cicho. Farbowana blond grzywka zasłaniała jej łkające powieki, ręce jej drżały a przygryzione wargi powstrzymywały jęki z rozpaczy.
– Zbierajcie się, za chwilę wychodzimy. –powiedziała z wymuszonym uśmiechem i poszła do łazienki.Ja już byłam gotowa, także rozłożyłam się wygodnie na pufie przed telewizorem i zaczęłam skakać po kanałach. – To widziałam, to nudne a to dla starych babć. – mamrotałam do siebie szukając czegoś ciekawego by umilić sobie ten paskudny poranek. Mijałam masę bzdurnych kanałów w telewizorze aż w końcu znalazłam coś co przykuło moją uwagę. W pełni skupiona wpatrywałam się w program informacyjny, a konkretniej na nagłówek widniejący na górze ekranu „ Masowe samobójstwa na całym świecie!”. Podgłośniłam telewizor, i z zaciekawieniem wysłuchiwałam brodatego szatyna w eleganckim stroju, który z przejęciem w głosie opowiadał o całym zajściu. Nie słyszałam w prawdzie całości ponieważ natrafiłam na ten program tak jakoś w połowie ale coś tam zrozumiałam. Sytuacja przedstawiała się następująco: na całym globie ziemskim tak jakoś od tygodnia, nastolatki popełniały masowo samobójstwa. Nie jest to jakoś specjalnie zadziwiające, fakt ale to nie koniec. We wszystkich przypadkach śmierć wyglądała tak samo, młodzi ludzie umierali poprzez powieszenie się. Nadal nie brzmi to jakoś niezwykle, lecz to wciąż nie wszystko. Oprócz trupów powieszonych na suficie policja zwróciła uwagę na coś w rodzaju ołtarzyków pojawiających się we wszystkich przypadkach. Poukładane na jakiejś komodzie czy szafie czarne róże obwiązane krwawoczerwoną wstęgą. Pośród kwiatów jasnym płomieniem migotały świeczki nadając klimat całemu zajściu niczym w horrorach. Te właśnie niezliczonej ilości czarne kwiaty oraz towarzyszące im detale pojawiały się ostatnio w domach nastolatków ze wszystkich stron. Ponadto z zeznań rodzin i przyjaciół samobójców wynikało iż przed całym zajściem wydawali się być szczęśliwi, nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wydawało się więc, że mieli jakiekolwiek powody by zrobić to co zrobili. Jak zahipnotyzowana siedziałam na pufie i ze zgrozą wpatrywałam się w telewizor na, którym już dawno zakończył się program i teraz leciał jakiś bezsensowny serial. Ja jednak odpłynęłam, nie zważając na wszystko inne ,zastanawiałam się nad tą sprawą owianą tajemnicą i próbowałam zebrać myśli. Z tej zadumy wyrwała mnie mama, wyłączyła telewizor i oznajmiła, że idziemy.
Bardzo ciekawie się zapowiada: D Nie moge się doczekać dalszych części, jestem pod wrażeniem. W prawdzie jest kilka błędów, ale przy tak długim tekście nie trudno o nie.
OdpowiedzUsuńDzięki :3 . Nie mam pojęcia kiedy dam kolejne cz. na razie poczekam, aż blog się trochę rozkręci, a co do błędów to u mnie to norma choć staram się to zmienić ;_;
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się rozdziałów w twoim wykonaniu, bo świetnie piszesz. Ciekawy wątek o zabójstwach i tytuł, o którym (na razie myślę) nic nie wiemy. Prolog awizuje interesującą historię i bądź pewna, że będę ją śledzić ^^ Dużo weny życzę!
OdpowiedzUsuńPowodzenia w blogosferze ;**
Dzięki, *o*fakt ,że osoba, którą podziwiam za twórczość właśnie mnie pochwaliła, wiele dla mnie znaczy.
UsuńJuż czuję że to opowiadanie będzie genialne
UsuńProlog nieziemski
Wyszło Ci cudownie
Czekam na rozdział
Ściskam Mela:)
Dzięki wielkie ;), to bardzo miłe i motywujące do dalszej pracy :).
UsuńCześć tu Carlie S z before-you-fall-down.blogspot.com skomentowałaś u mnie prolog, a że robiłam sobie przerwę od blogowania to docieram dopiero teraz.
OdpowiedzUsuńCo do prologu powiem, że jest naprawdę ciekawy. Opisujesz w bardzo obrazowy sposób, a samo wyrażanie myśli bohaterki jest wprost rewelacyjne. Co prawda zdarzają się drobne błędy stylistyczne (jeden, czy dwa wyłapałam) i naprawdę rażą słowa typu "chłoptaś" "słodziusie" (unikaj ich! nie jesteśmy na poziomie przedszkola) to właściwie nie mam się do czego przyczepić.
Głowna bohaterka jest przedstawiona w bardzo interesujący sposób, a jej charakter... no cóż wygląda na to, że polubię ją już od początku. Jest po prostu niebanalny.
Dodatkowo bardzo intryguje mnie ta fala samobójstw i powtarzający się przy każdej śmierci motyw ołtarza i kwiatów.
Zobaczymy co z tego wyniknie. :) Zainteresowałaś mnie