wtorek, 12 maja 2015

Rozdział 1


Rozdział I

Piękno lasu 

– Daleko jeszcze? Gdzie idziemy? Mamo… Nudzi mi się! –  bez przerwy wyła w samochodzie Mandy. 
– Zamkniesz się wreszcie?! – wysyczałam jak żmija i kopnęłam ją w kostkę.  Ona odwdzięczyła się kuksańcem w brzuch i w jednej chwili zaczęłyśmy się gryźć, bić, kopać i szczypać .                                                                             
– Hej! Spokój tam! – wrzasnęła mama z za kierownicy. – Jesteśmy już prawie na miejscu.  Zapominając o kłótni obie się odwróciłyśmy i spojrzałyśmy przez okno. Moim oczom ukazały się góry, piękne, piętrzące się w słońcu.                                                                                                                                                                    
– A więc góry, tak? – zagadałam zadowolona.  W końcu wspinaczka była jedynym akceptowanym przeze mnie wysiłkiem fizycznym. W odpowiedzi mama się tylko roześmiała, tym razem chyba szczerze. Siostrze nie za bardzo spodobał się ten pomysł ale jakoś nie za bardzo obchodziło mnie jej zdanie. Mama też wyjątkowo  była nieubłagana i nie zmieniła swoich planów przez jej kaprysy. Ogarnięta euforią spowodowaną malowniczym widokiem za oknem ,zapomniałam o szokujących wiadomościach. W radiu leciały popowe kawałki z lat 90-tych,przepiękny, górski krajobraz wspaniale prezentował się w słońcu, a moja siostra obrażona na cały świat wreszcie siedziała  cicho. Nie mogło być lepiej! Jechałyśmy jeszcze kawałek ,aż mama zatrzymała się na parkingu w jakimś małym miasteczku.                                                                                                                                                                           
- Widzisz ten szczyt? O tam, patrz na lewo. Widzisz? –  radośnie zagadywała mnie mama, gdy już wysiadłyśmy z auta.  – Tam jest nasze schronisko, więc albo tam dotrzemy, albo prześpimy  się gdzieś w krzakach- wypaliła ironicznie. Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem, mama poszła w moje ślady i już po chwili wszyscy przechodnie wpatrywali się w nas ze zdziwieniem  jak w nowy obiekt muzealny. Bachor natomiast w przeciwieństwie do naszej dwójki zaczął płakać. Tupała, wrzeszczała i robiła awantury. Wizja włóczenia się przez trzy dni po górach, zamiast oglądania musicalów w telewizji  ewidentnie nie przypadła jej do gustu.  Wyjęłyśmy z bagażnika plecak z prowiantem i wcisnęłyśmy Mandy, ja niosłam już większy i cięższy z ciuchami i innymi bzdetami potrzebnymi na kilkudniową wycieczkę, a mama niosła najbardziej obładowany, z resztą rupieci nie mieszczącymi się w pozostałych plecakach.  Wędrówka była ciężka, głównie przez narzekania Mandy i straszliwy upał. Szłyśmy kilka godzin oczywiście z licznymi przerwami, na szczęście dotarłyśmy do schroniska jeszcze w porze obiadowej. Całe czerwone, spocone zadyszane i zmęczone wzięłyśmy klucz i poszłyśmy do pokoju. Był niewielki, przy jednej ścianie stało łóżko, po przeciwnej stronie ,drugie, a w osobnym, mniejszym pokoiku oddzielonym jedynie kawałkiem ściany, znajdowało się trzecie. W większym pomieszczeniu znajdowała się jeszcze duża szafa i trzy komody niewielkich rozmiarów.  Była też  oczywiście łazienka składająca się z umywalki i ubikacji, ponieważ jak już wcześniej się  dowiedziałyśmy, prysznice były wspólne dla całego schroniska, gdzieś na piętrze.  Całość nie wyglądała tak źle, nie potrzebowałam zbytnich wygód, a poza tym w schronisku miałyśmy tylko spać i jeść, całymi dniami miałyśmy być gdzie indziej.  Bez większego namysłu usiadłam na pierwsze łóżko znajdujące się najbliżej mnie i położyłam się na nim wygodnie.                                                                                                           
– Tylko trochę tu poleżę, zaraz zacznę się wypakowywać. – wydukałam po cichu i zamknęłam oczy. Byłam naprawdę padnięta. Ledwo uspokoił się  mój oddech, zaraz ciśnienie musiała podnieść mi siostra.                                                                                                                                                                                                      
-O nie, złaź stąd! –wrzasnęła. Otworzyłam oczy, podniosłam głowę  i zauważyłam, że ona siedzi naprzeciwko mnie wypakowując swoje rzeczy.                                                                                                                                        
 – O co ci chodzi kretynko?! Nie  możesz już tam zostać?!  - odwzajemniłam się idiotycznie głośnym krzykiem.  Mama zaraz zaczęła nas uspokajać i starała się dojść o co w tej kłótni chodzi. Okazało się, że zdaniem mej ukochanej siostrzyczki, mam udać się do oddzielnego pokoiku, i tam samotnie spędzać czas bo ona chce spać w jednym pomieszczeniu z mamusią. Próbowałam walczyć o swoje,  chciałabym  dzielić pokój z mamą chociażby po to by zaspokoić swoja ciekawość i dowiedzieć się czegoś więcej o zaistniałej sytuacji w konfrontacji sam na sam. Oczywiście jednak to ja przegrałam kłótnię, wredota wygryzła mnie z łóżka swoimi sztucznymi łzami, a później z zadowoleniem pokazała mi  język kiedy opuszczałam pokój.Nie wytrzymałam tej zołzy i w odpowiedzi zobaczyła mój  środkowy palec wystawiony w jej kierunku. W ten oto sposób rozpoczęła się kolejna kłótnia, ale może to pominę. Zapadł wieczór. Ja spokojnie leżałam w swoim osobnym pokoju i wpatrując się w okno, wciąż rozmyślałam o tym co usłyszałam na kanele informacyjnym. Widocznie skrzące się na niebie gwiazdy, uznały za stosowne przypomnieć mi zaistniałą sytuację. Nie potrafiłam zebrać myśli, głowa pękała mi w szwach od ich nadmiaru. Spojrzałam jeszcze raz na otaczającą mnie naturę z niewielkiego okna i postanowiłam się przejść. Już po cichu planowałam jak przekonać mamę do mojego pomysłu, jednak okazało się to zbędne, bo kiedy podeszłam do jej łóżka, zobaczyłam, że już spała. Mandy też spała. Kluczyk do pokoju leżał spokojnie na stole. To była szybka decyzja, porwałam klucz i skradając się, po cichu wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Na dworze było pięknie, nieliczni już tylko turyści, przechadzali się w pobliżu budynku. Ja początkowo też wędrowałam wokół schroniska, jednak las w oddali tak bardzo kusił mnie swym pięknem. Przez wielkie korony drzew tylko nieliczne promienie księżyca oświetlały mi wąską ścieżkę. Zapach deszczu unosił się wokoło, było wspaniale. Szłam pewnym krokiem pogrążona w myślach, już nie tylko na temat tajemniczych samobójstw ale i o mamie, o mojej rodzicielce, która przechodziła ciężkie chwile, a ja zamiast ją wspierać kłóciłam się z jej córką. Mokre łzy zagościły w mych oczach i mimo braku pozwolenia, bezwiednie płynęły po mych policzkach.  Wkrótce ta niewinna przechadzka zamieniła się w jedną wielką refleksję na temat mojego życia. Szłam z głową spuszczoną ku dołowi  i zapominając o otaczającym mnie świecie, wciąż brnęłam na przód.  Szłam już kilka minut, zastanawiając się, jak to jest, że mimo nie uwagi poświęconej drodze, jeszcze w nic nie wpadłam.  Bóg widocznie usłyszał moje myśli i postanowił się zabawić mym kosztem, rzucając mi pod nogi kłodę,  a raczej chatkę… Drewnianą, nie wielkich rozmiarów, obrośniętą jakimś zielskiem chatę, która zaliczyła mocne zderzenie z moim czołem. Pocierając  bolącą głowę, przyglądałam się z uwagą, temu dziwu. Przez skąpe oświetlenie nie dostrzegłam zbyt wiele, jednak ewidentnie była opuszczona. Cofnęłam się o kilka kroków i rozejrzałam dookoła. Nie wiedziałam gdzie jestem, droga ,którą szłam cały czas, nagle uciekła mi spod stóp.  Stałam w ciężkim szoku, próbując opanować nerwy. 
- Gdzie ja jestem… - szeptałam po cichu, jakby licząc na to, że ktoś mi odpowie.  Zaczęło kręcić mi się w głowie, przed oczami miałam mroczki. Słabłam, nie wiedziałam co się dzieje… Las, który wcześniej był moim schronieniem przed otaczającym mnie światem, teraz stał się moją zgubą.  Było cicho, a jednak słyszałam w głowie szepty, dziwny szmer ,jakby nie w tym języku. Coś zaczęło mnie ciągnąć do chaty, coś zmuszało mnie do wejścia,  byłam zupełnie osłabiona i nie miałam sił na to by walczyć z tym nowym uczuciem. Poddałam się, weszłam do środka.



*********************************************************************************
Od autorki:
Na głowię mam teraz wiele spraw i sądzę, że nowy rozdział pojawi się nie wcześniej niż w ten weekend. 
********************************************************************************
Na moim blogu pojawiła się nowa strona: "postacie". Będę tam zamieszczać proste wizerunki najważniejszych bohaterów, do stworzenia ich będę wykorzystywać aplikację "uface".
*********************************************************************************
Gorąco zachęcam do komentowania! Napisz co myślisz o moich wypocinach. Przyjmuję krytykę, byle uzasadnioną! Proszę też byście wzięli udział w ankiecie znajdującej się na końcu strony. 
Kocham was ludzie, dzięki za wsparcie! ;)

sobota, 9 maja 2015

Prolog

Od autorki: Przyznaję się, prolog nie wyszedł najciekawiej mam jednak nadzieję, że kogoś to zaciekawi.                  
 Nareszcie się doczekałam, moje pięć minut, moja chwila sławy, tak to mój czas! Tak długo wyczekiwane zdarzenie miało  zaraz nastąpić. Na razie cichutko siedziałam pod osłoną mroku panującą za kurtyną wielkiej sceny, w myślach planując widowiskowe wejście. Tak, już mnie wywołują z za kulis, tak, to już ta chwila! Skąpana w jasnych światłach reflektorów i fleszy z wdziękiem i gracją wśród okrzyków rozentuzjazmowanego tłumu brnęłam na środek sceny. Z szerokim uśmiechem na twarzy i oczach już we łzach ze wzruszenia wysłuchiwałam z nieopisaną radością jak publika skanduje moje imię! Słyszałam tylko głośne: Melisa! Melisa! Melisa!.. 
 - Melisa! Melisa! Wstawaj w tej chwil, już jest późno!  -  wrzeszczała na pobudkę  moja siostra, przeze mnie częściej przedstawiana jako rozwrzeszczany bachor, diabeł, którego nawet w piekle nie chcieli, krzyżówka irytacji i zła w czystej postaci. Mam tych ksywek dużo więcej, ale po tak brutalny zderzeniu z rzeczywistością jakim było gwałtowne przebudzenie z  pięknego snu mój umysł nie był w stanie normalnie funkcjonować. Nie odrywając głowy od poduszki swoimi zaspanymi ślepiami wbiłam wzrok w owo nadpobudliwe stworzenie, noszące imię   Mandy.                                                                                          – To wstajesz, czy mam iść po mamę?  - dodała po chwili swoim do zrzygania słodziusim głosikiem.  Jak by tego było mało zamiast stać jak normalny człowiek kręciła się na prawo i lewo aż to kręcenie zamieniło się w taniec ,któremu zaczęła towarzyszyć jakaś piosenka z serialu. Mama napomknęła kiedyś, że rewelacyjnie to robi, i powinna ćwiczyć tak by w późniejszych czasach zostać sławną piosenkarką i tancerką, choć moim zdaniem wychodzi jej to fatalnie.                                                                 
 – Dobrze wiesz, jak denerwują mnie te twoje pląsy i śpiew, o ile w ogóle można to nazwać śpiewem, więc doprowadź się do porządku, a poza tym lepiej się nie wtrącaj w nie swoje sprawy i nie martw się o moją  pobudkę. Nie wstaję póki mój budzik nie zadzwoni.- wysyczałam przez zęby z dużą dozą złości i gniewu.   Mandy zmierzyła mnie surowym spojrzeniem, ale w końcu zakończyła swój teatrzyk  i po chwili uśmiechnęła się od ucha do ucha po czym rzekła rozbawionym głosem:                                                  
  - Naiwna siostrunio... Twój budzik dzwonił dobre pół godziny temu. –proszę, oto jeden z licznych dowodów na potwierdzenie  faktu, że  określenia jakich użyłam do jej opisu nie wzięły się  powietrza. Na wierzchu urocza i niewinna  ale po bliższym poznaniu  trudno nie zauważyć, że to dziecko szatana. W sumie to coś w tym jest, w końcu to dziecko  Petera, prawdziwego diabła, który spotykał się z moją matką w tym samym czasie gdy ta  była mężatką, to właśnie przez dziecko jako dowód zdrady  tatko dowiedział się o wszystkim i się z nią rozstał. Peter oczywiście też uciekł nawieść o ciąży. Teraz mieszkam z dzieciakiem, mamą i  jej nowym chłoptasiem, którego nie dawno sobie sprowadziła do domu. Ciągle to robi, utrzymuje nas ze sporych alimentów i pieniędzy po martwej ciotce, więc nie musi pracować by żyć w naprawdę w  przyzwoitych warunkach, ma więc sporo czasu na łażenie po mieście i poznawanie nowych kolesi. Wracając do owego, felernego poranka, gdy tylko sprawdziłam godzinę w telefonie zerwałam się z łóżka,  chwyciłam pierwsze lepsze, czyste ciuchy walające się po podłodze które dostały się do moich rąk, poczym w trybie natychmiastowym zaczęłam się ubierać. Włosy przeczesałam na szybko tak żeby z pomiędzy mojego buszu na głowie wystawał mi choćby fragment twarzy, wzięłam miętówkę z kieszeni ,bo to prawie jak mycie zębów i  wbiegłam w pośpiechu do kuchni żeby porwać na szybko jakieś jabłko albo forsę na jedzenie.  Ale kiedy tylko  tam weszłam (przez brak drzwi, w kuchni mam bezpośredni wgląd na salon) zauważyłam, że coś jest nie tak. Mama, która zazwyczaj budzi się koło godziny dwunastej, dziś była  na nogach już przed ósmą.  Siedziała przy drewnianym stole i wraz z Mandy pałaszowała wielki stos gorących naleśników z syropem klonowym. Do tego jej pierwszą czynnością jaką wykonywała po przebudzeniu (odkąd poznała tego jej chłoptasia, Teda) było robienie czegoś z włosami, nakładanie na twarz tonę tapety i ubieranie się w seksowne łaszki. To wszystko robiła po to by jak najdłużej zachować przy sobie faceta. Dziś jednak siedziała w salonie w przybrudzonych kapciach i starym szlafroku. Nie miała na sobie ani grama makijażu, choć ona maluje się nawet do snu, a jej włosy wyglądem przypominały opuszczone, ptasie gniazdo. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że z mieszkania zniknęły rzeczy Teda. Już wiedziałam o co chodzi, rozstali się…                                                                                                                   
  -Cześć kotuś! –zawołała dziwnie wesołym głosem mama, uśmiechając się od ucha do ucha. Wstała, odsunęła dla mnie krzesło i nałożyła mi sporą porcję naleśników. –Wolisz z syropem, czy bez? –Spytała z wciąż przyklejonym uśmiechem do twarzy, i nie czekając na odpowiedź polała mi nim śniadanie. Zignorowałam jej pytanie bo wydawało mi się absurdalne i dodałam trochę zdezorientowana:                   
  -Przypominam ci, że mam dzisiaj szkołę.  A poza tym  zdajesz sobie sprawę z tego, że nie jestem głupia?  Dobrze wiem, że cię rzucił. Nie musisz udawać szczęśliwej. – Powiedziałam to arogancko, bezczelnie i generalnie nie miałam powodu żeby tak na nią naskakiwać, tak wiem, mówiłam to co mi ślina na język przyniosła, nie koniecznie myśląc co robię.                                                                                       
  –Po pierwsze… -zaczęła ewidentnie podirytowana. Mój komentarz wyprowadził ją z równowagi i zamiast wielkiego uśmiechu jaki widniał wcześniej na jej buźce,  na twarzy miała wypisane zamieszanie w postaci charakterystycznego grymasu, które nieumiejętnie starała się ukryć.                                                  
 …-to nie on ze mną zerwał, to była wspólna decyzja.- Z hasła „wspólna decyzja” wywnioskowałam tylko tyle, że to na pewno Ted z nią zerwał, a mama się tego wstydzi. Wiedziałam to dobrze ponieważ moja matka taka już jest, nigdy nie mówi prawdy.  Często kłamie w kwestii mało istotnych spraw, jak i tych ważniejszych. Do dziś pamiętam sytuację w, której patrzyła się tacie prosto w oczy i bez żadnego zwątpienia, czy zawahania w głosie niczym prawdziwy polityk, powiedziała mu, że go nigdy nie zdradziła. Pamiętam, że wtedy jej wierzyłam, dziś jednak mało w czym potrafię jej zaufać.  Właśnie przez to zdarzenie dowiedziałam się o mojej mamie bardzo istotnej rzeczy, dowiedziałam się, że jej wypowiedzi trzeba najpierw rozszyfrowywać. Po latach, z pełną satysfakcją mogę powiedzieć, że nauczyłam się tej trudnej sztuki.       
– Po drugie… -ciągnęła dalej, jakby zanosiło się na dłuższy wykład. Chyba zapomniała, że trochę mi się spieszy.  – … dzisiaj nie idziesz do szkoły. Napisałam ci już usprawiedliwienie, swoją drogą leży na stole, ale wracając do tematu,  dziś spędzimy razem czas. Ty, ja i Mandy. Zaplanowałam już cały dzień, ale właśnie, Mandy, słonko, miałaś jej przekazać…- Zacisnęłam doń w pięść, uniosłam jedną brew i czułam jak robię się czerwona. To moje standardowe zachowanie kiedy jestem naprawdę wściekła. Normalnie w takich sytuacjach zaczynam się jeszcze wydzierać, bo ja do tych opanowanych nie należę, ale tu chodziło o Mandy! To oczko w głowie mamy, wrzaski i przekonywanie jej, że to podstępna żmija nigdy nic nie dawały, i nigdy nic nie dadzą.  Pogodziłam się z tym, choć czasem wbrew temu, że wiem ,że to strata czasu i energii, zdarzają się awantury z jej powodu.  Jednak dziś starałam sobie tego oszczędzić. Czemu? Ponieważ wiedziałam, że tak naprawdę matka jest załamana. Choć stara się grać twardą i obojętną, ja wiem, że w środku płakała niczym mała dziewczynka, której odebrało się lizaka. W sumie, to jej współczuję. Ona po prostu nie ma szczęścia do facetów, zawsze podejmuje te najgorsze z możliwych decyzji. Stałam więc tylko, jak ostatnia idiotka, próbując się opanować i uniknąć wybuchu tej destruktywnej energii siedzącej we mnie. Kiedy poczułam się lepiej, zajęłam miejsce przy stole i zaczęłam jeść wysłuchując tandetnych tłumaczeń „siostrzyczki”. Mandy opowiadała jak to jest jej przykro i że zapomniała mi tego przekazać, przepraszała, robiła maślane oczy, aż w końcu zrobiła to co zazwyczaj robi w takich sytuacjach- teatralny płacz. Ten mały diabeł wyćwiczył to do perfekcji. W chwilach zagrożenia, kiedy czuje, że może napytać sobie biedy, wybucha płaczem robiąc z siebie ofiarę, tak by wszyscy jej współczuli. Na ogół ludzie się na to nabierają , a  moja mama zawsze. Jednak ja znałam ja zbyt dobrze. Kiedy tylko skończyła się nad sobą użalać zapadła niezręczna cisza. Oczywiście w mojej głowie plątało się setki pytań np. Czemu się rozstali? Po co nas zwolniła ze szkoły? Gdzie idziemy? Jak ona to wszystko przeżywa? Zachowałam je jednak dla siebie. Widziałam w jakim mama jest stanie i wolałam siedzieć cicho. Farbowana blond grzywka zasłaniała jej łkające powieki, ręce jej drżały a przygryzione wargi  powstrzymywały jęki z rozpaczy.        
 – Zbierajcie się, za chwilę wychodzimy. –powiedziała z wymuszonym uśmiechem  i  poszła do łazienki.Ja już byłam gotowa, także rozłożyłam się wygodnie na pufie przed telewizorem i zaczęłam skakać po kanałach.                                                                                                                                                    – To widziałam, to nudne a to dla starych babć. – mamrotałam do siebie  szukając czegoś ciekawego by umilić sobie ten paskudny poranek.  Mijałam masę bzdurnych kanałów w telewizorze aż w końcu znalazłam coś co przykuło moją uwagę.  W pełni skupiona wpatrywałam się w program informacyjny, a konkretniej na nagłówek widniejący na górze ekranu „  Masowe samobójstwa na całym świecie!”. Podgłośniłam telewizor, i z zaciekawieniem wysłuchiwałam brodatego szatyna w eleganckim stroju, który z przejęciem w głosie opowiadał o całym zajściu. Nie słyszałam w prawdzie całości ponieważ natrafiłam na ten program tak jakoś w połowie ale coś tam zrozumiałam. Sytuacja przedstawiała się następująco: na całym globie ziemskim tak jakoś od tygodnia, nastolatki popełniały masowo samobójstwa.  Nie jest to jakoś specjalnie zadziwiające, fakt ale to nie koniec. We wszystkich przypadkach śmierć wyglądała tak samo, młodzi ludzie umierali poprzez powieszenie się. Nadal nie brzmi to jakoś niezwykle, lecz to wciąż nie wszystko. Oprócz trupów powieszonych na suficie policja zwróciła uwagę na coś w rodzaju ołtarzyków pojawiających się we wszystkich przypadkach.  Poukładane na jakiejś komodzie czy szafie czarne róże obwiązane krwawoczerwoną  wstęgą. Pośród kwiatów jasnym płomieniem migotały świeczki  nadając klimat całemu zajściu niczym w horrorach.  Te właśnie niezliczonej ilości czarne kwiaty oraz towarzyszące im detale pojawiały się ostatnio w domach nastolatków ze wszystkich stron. Ponadto z zeznań rodzin i przyjaciół samobójców wynikało iż przed całym zajściem wydawali się być szczęśliwi, nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wydawało się więc, że mieli jakiekolwiek powody by zrobić to co zrobili.  Jak zahipnotyzowana siedziałam na pufie i ze zgrozą wpatrywałam się w telewizor na, którym już dawno zakończył się program i teraz leciał jakiś bezsensowny serial. Ja jednak odpłynęłam, nie zważając na wszystko inne ,zastanawiałam się nad tą sprawą owianą tajemnicą  i próbowałam zebrać myśli. Z tej zadumy wyrwała mnie  mama, wyłączyła telewizor i oznajmiła, że idziemy.